Hakuna matata

Hakuna matata

Wspomnienia z tęsknoty za podróżami.

Dlaczego kosmetolodzy wyjeżdżają do Kenii? Bo lubią zwiedzać świat, a w Kenii jeszcze nie byli. Nie znam nikogo, kto nie marzył o podróży do Afryki, o wyjeździe gdzie można zobaczyć dzikie zwierzęta w „prawdziwym” świecie, tam gdzie ich miejsce.

Jestem przeciwna przetrzymywaniu zwierząt w ogrodach zoologicznych, a rezerwat – naturalne środowisko, to jedno z najwspanialszych i niezapomnianych miejsc.

Podróż zaplanowałam z Jarkiem. Jesteśmy przyjaciółmi prawie 10 lat, z niejednego pieca chleb jedliśmy i szansa, że po paru dniach wspólnego pobytu będziemy mieli siebie dosyć była niewielka. Poradniki typu: jak nie stracić przyjaciela podczas wakacji nie są napisane dla nas… i  żeby nie było wróciliśmy cali i niepokłóceni z planem na następne wojaże.


Nie lubię korzystać z biur podróży, od lat sama organizuję hotele, transport, co chcę zobaczyć i kiedy. W przypadku wyjazdu w tamten rejon Afryki wszystko było dla mnie nieznane i dalekie. Świat z tamtej strony wydaje się niebezpieczny i dziki. 

Nie było wyjścia, pobiegłam do biura podróży. Miałam dużo szczęścia, Pani, która mnie obsługiwała poleciła mi resort, który okazał się fantastyczny. Przekazała także wiele praktycznych wskazówek, zapomniała co prawda o jednym: długich, męskich spodniach. Ponieważ w resorcie na czas kolacji obowiązywał strój wieczorowy, mężczyźni bez długich spodni nie byli wpuszczani do restauracji. Jarek posiadał jedynie parę jeansów, niektórzy nie mieli tyle szczęścia i można było zaobserwować paradowanie panów w spodniach w kwiaty swoich żon. Reszta panów występowała w lokalnych kangach, kupionych na straganach, czyli w chustach przewiązanych na biodrach. Kolejnych, większych wpadek nie zaliczyliśmy, oprócz nie zamknięcia okien na taras. Po przyjściu po kilku godzinach do pokoju, zastaliśmy totalny bałagan. Małpy, które są wszechobecne w Kenii, wykorzystały otwarte okno i sądząc po bałaganie i zjedzeniu całych naszych słodkich zapasów przywiezionych z Polski, spędziły w naszym pokoju sporo czasu. Pamiętajcie, będąc w Kenii, zamykajcie dokładnie okna!!!


Spędzanie wakacji przy jednej z najpiękniejszych plaż Oceanu Indyjskiego, to widok niezapomniany. Niemal biały piasek przypominający raczej rozsypaną mąkę i najpiękniejszy turkus wody jaki do tej pory widziałam. Za drobną opłatą lokalny biznesmen, którego plaża jest biurem (jest ich na plaży naprawdę sporo) pokazał i opowiedział nam o wszystkim, co chodzi po plaży i pływa w oceanie, na dodatek dopłynęła do brzegu łódz z połowem ryb i mogliśmy przyjrzeć się wszystkiemu dokładnie. Warto ich o to poprosić, wcześniej nie potrafiliśmy dostrzec nawet jaszczurki. Kiedy już nas wszyscy na tej plaży poznali i nie było mowy o samotnym spacerze wybraliśmy opcję hotelowego tarasu z widokiem na wybrzeże. Kenia jak wiemy, to nie jest kraj mlekiem i miodem płynący, mówiąc krótko, dopiero w takich miejscach doceniamy życie, które mamy i co mamy. Nie irytujcie się więc, kiedy tam będziecie i zaoferują Wam jedną ze swoich ofert, nawet jeśli miejsce na ubijanie interesu wydaje Wam się nietypowe…


To na tyle, jeśli chodzi o pierwsze wrażenia. Najważniejszy, główny cel podróży: safari, to dla tych, którzy chcą przeżyć spotkanie z „wielką piątką”, czyli dla mnie. Najpiękniejsze spotkanie z przyrodą. Dwa dni spędzone na sawannie z lornetką, aparatem i… kapeluszem – najlepsze dwa dni spośród wszystkich wakacyjnych jakie miałam. Oglądając wcześniej filmy z safari zastanawiałam się dlaczego ci ludzie są tak ciepło poubierani, teraz już wiem, że jazda w samochodzie terenowym bez dachu po sawannie wymaga cieplejszych ciuchów i nakrycia głowy, inaczej nie wychylisz jej, bo urwie Ci ją wiatr. Wybraliśmy safari do największego parku narodowego w Kenii, czyli Tsavo. Wykupiliśmy je w lokalnym biurze, gdzie jest zdecydowanie taniej, a przede wszystkim komfort, że wspierasz lokalną gospodarkę. Jeden z największych rezerwatów na świecie to sawanna o powierzchni większej niż znana nam Słowenia. Z niesamowitą czerwoną ziemią, przepiękną przyrodą z górującymi ogromnymi baobabami, wielką piątką: lwem, bawołem, nosorożcem i lampartem, słoniem, kolorowymi ptakami, zebrami, żyrafami, gazelami i antylopami. Mieliśmy szczęście, widzieliśmy je wszystkie.


Co jeszcze nas zachwyciło? Obłędna, tropikalna roślinność na wybrzeżu z eukaliptusami i hebanowcami, egzotycznymi kwiatami, a w nich ukrytymi kolorowymi ptakami. A także mijane w trakcie podróży plantacje ananasów i aloesu. Ta ostatnia to długa historia stosowania w Kenii i  ponad 60 gatunków endemicznych. Od lat stosowany w leczeniu malarii i chorób drobiu, a także do wytwarzania tradycyjnego wina i piwa. Badania etnobotaniczne, które były przeprowadzone w 2015 roku potwierdziły, że 70%  aloesu endemicznego to zastosowanie lecznicze u ludzi i zwierząt gospodarczych, zastosowanie kosmetyczne natomiast w niewielkim stopniu. W dzisiejszych czasach hodowla aloesu, to ogromne plantacje amerykańskiego koncernu Forever Living. Wyjątkiem jest pomoc Thomson Reuters Fondation, która to fundacja pomogła 300 kobietom z El Poloi, które przeszły z odwiecznego zawodu hodowli kóz na hodowlę aloesu. Dzięki ich determinacji udało się uzyskać licencję i w tej chwili oprócz hodowli i sprzedaży aloesu, tworzą własne kosmetyki, które możemy również spotkać w hotelach. Byłam bardzo zaskoczona, że badania jasno potwierdziły, Kenijki nie używały aloesu do celów kosmetycznych. Dało mi do myślenia, patrząc na nie trudno było znaleźć zmarszczki, czy inne niedoskonałości skóry bez względu na wiek. Czyżby nic nie używały do pielęgnacji bo prostu urodziły się z genami, które wyposażyły je w rewelacyjną skórę i nic więcej im do szczęścia nie jest potrzebne? Nic bardziej mylnego. Mimo, że widziane przeze mnie dziewczyny miały idealną skórę, to problem trądziku i wszystkich pozostałych istnieje, o czym poinformowała mnie kosmetyczka pracująca w hotelowym spa.

Stosowane kosmetyki, świadomość i dostępność jest taka jak w Europie. Problem jedynie w tym, czy wszystkich na to stać, bo wiadomo, że nie. Rozmawiałyśmy o beauty secrets, bardzo ciekawa byłam, co Kenijki używają myśląc o naturalnych metodach – egzotycznych kenijskich roślinach i miksturach. Stanowczo na pierwszym miejscu wymieniła olej marula. Według przekazów to jedna z najbardziej strzeżonych tajemnic afrykańskich królowych. Ręcznie tłoczony olej z owoców drzewa marula, które rosną w kenijskich sawannach. Olej o delikatnie orzechowym zapachu, szybko się wchłania, przeciwdziała tworzeniu się zmarszczek, nawilża, łagodzi a także działa przeciwbakteryjnie. Uniwersalny jak mówiła sposób na piękną skórę, także stosowany do włosów zastrzegając, że pielęgnacja kenijskich włosów, to dopiero wyzwanie. Zapytała, czy widziałam baobaby i słyszałam o ich cudownych właściwościach? W Kenii uważane za drzewo życia, które może żyć nawet 500 lat. Żywi i ubiera, powiedziała, wykorzystuje się je prawie w całości. Miąższ owoców baobabu jest wykorzystywany od tysiącleci. Sproszkowany, można łączyć z olejami lub mieszać z maskami. Jak działa? Rozjaśnia plamy, działa antyoksydacyjne – zawartość przeciwutleniaczy jest najwyższa spośród wszystkich superfoods (większa od jagód goji i matcha) idealnie nawilża, pobudza do produkcji kolagenu dzięki dużej zawartości wit c. Poleciła też olej z babobabu na wzmocnienie paznokci i na lśniące włosy. Chciała mnie zaskoczyć i sięgnęła po szklany pojemnik oraz łyżeczkę, podając mi do spróbowania. To sproszkowany owoc egzotyczny o słodkawo-kwaśnym smaku. Pyszny! Spytałam też o masło shea, raczej używamy nazwy karite, podkreśliła. Dziewczyny używają go w resorcie do masażu, ale śmiała się, że też je jedzą, używając do smażenia. Dogadałyśmy się, że masło shea jest mi dobrze znane i że znam jego działanie. Na koniec poprosiłam o przepis na naturalne maski i oto np.: redukująca trądzik 1 łyżeczka cynamonu i 2 łyżeczkami miodu lub anti-ageing ¼ łyżeczki kurkumy i 1 łyżeczka oleju z maruli. 

Kupiłam olej marula, a także proszek z baobabu. Olej jest świetny, szybko się wchłaniał, efekt po kilku dniach rzeczywiście widoczny, powinnyście spróbować. Sproszkowanego baobabu, który przyjechał ze mną do Polski nie zdążyłam wypróbować kosmetycznie, zjedliśmy go ze znajomymi. 

Sprawdzając kenijskie strony z kosmetykami naturalnymi, jest na chwile obecną kilka dobrze opracowanych i żałuję, że nie są dostępne w Polsce. Czytając o perspektywach rozwoju marek beauty w Kenii dowiadujemy się, że pielęgnacja włosów jest największą kategorią w branży, ale w ostatnich latach obserwuje się stały wzrost sprzedaży preparatów do pielęgnacji skóry. Perspektywy stabilnego wzrostu wynikają z rosnącej populacji klasy średniej. 

Cieszę się z tych perspektyw, trzymam kciuki, aby żyło im się coraz lepiej. Wam również życzymy oby było tylko lepiej. Popularne hakuna matata to nie tylko motto disneyowskiego „Króla Lwa”, ale przede wszystkim w języku suahili „nie martw się”. Zatem hakuna matata i do zobaczenia Kenio.

 



6 thoughts on “Hakuna matata”

  • Uwielbiam Aloes, kiedys sama mialam problemy skorne i wyleczylam aloesem z propolisem wlasnie firmy FL.
    Ale historii firmy nie znam. Czy jest mozliwosc kupna Aniu, gdziekolwiek kosmetykow kenijskich?
    Ps. Piekne zdjecia

  • Aniu,pieknie zreferowalas wasza wyptawe do Kenii..Moze ty sie zajmiesz produkcja na bazie aloesu ? mysle o domowej terapii albo w zakladzie kosmetycznym.Bylaby to rewelacja.zycze powodzenia

Leave a Reply

Your email address will not be published.